Uszyłam laleczki- poduszeczki. Kiedy teraz tak na nie patrzę to przypomina mi się dziewczyna, którą spotkałam ostatnio na placu zabaw. Nigdy wcześniej jej nie widziałam, a ona tak prosto z mostu zwierzyła mi się, że ma malutkie dziecko i właśnie dowiedziała się, że jest znowu w ciąży. Była przerażona, bo mąż pracuje za granicą a ona jest zupełnie sama. Pytała mnie wciąż, czy myślę, że ona sobie poradzi. Nie potrafiłam odpowiedzieć. Jedyne co mogłam jej dać to możliwość wygadania się i kilka ciepłych słów z mojej strony.
Myślę też o tym, że jeszcze niedawno było coś takiego jak wspólnota kobiet. Pamiętam dom mojej babci, do którego wciąż przychodziły jej koleżanki, córki, sąsiadki, w ogóle wielu ludzi i każdy przynosił swoje troski i radości. Siadało się przy dużym stole i po prostu opowiadało. Szczególnie kobiety opowiadały niesamowite historie, a ja siedziałam z boku i słuchałam, słuchałam... Było tam dużo dramatów, miłości ( często niespełnionych) i zwykłych, codziennych spraw.
Całe życie marzę o takiej grupie kobiet, z którymi mogłabym się spotykać i przy wspólnym gotowaniu, szyciu, czy nie wiem czym, tak po prostu gadać. Nic nie udawać, nie obawiać się, że będę oceniona, obmówiona. Gdzie będę czuła się jedną z nich, a łączyć nas będzie to, że jesteśmy kobietami.[ Ależ to brzmi! Jak kiepska literatura.]
Myślę także o tym, że za cywilizację, postęp techniczny i wygodę my kobiety płacimy straszną cenę. Jesteśmy niezależne, ale jakie samotne! Dawniej przy kobiecie, która rodziła dziecko, a potem je wychowywała był cały sztab matek, teściowych, sióstr, kuzynek i sąsiadek. Jasne, że one pewnie jakoś w to wychowanie się wtrącały. Może czasami było to męczące, ale teraz mam przed oczami przerażone oczy tej dziewczyny i pytanie- czy ja sama sobie poradzę? W środku miasta, wśród ludzi dziewczyna nie ma obok siebie żadnej kobiety, która mogłaby lub chciałaby jej pomóc. Może jeszcze ją spotkam?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz