wtorek, 5 lipca 2016

Na ryby...

     Zawsze wydawało mi się, że łowienie ryb jest nie dla nas. To nie nasz temperament- siedzieć        z wędką i nic nie robić- twierdziłam. Teraz rozumiem, że nie wiedziałam o rybach nic. No dobrze, kto mnie zna ten wie, że nie wezmę do ręki robaka i nie zabiję żadnego stworzenia. A jednak pojechałam na ryby i nawet mi się spodobało.
     Zaczęło się od tego, że mój syn wymyślił, że chciałby zobaczyć jak to jest. Popytaliśmy wśród znajomych i dowiedzieliśmy się, że w okolicy jest bardzo fajny staw hodowlany. Można łowić ryby, ale nie jest to takie całkowicie oderwane od cywilizacji siedzenie nad potokiem w głuszy- czyli była szansa, że damy radę. Wokół stawu są ławeczki, wędki można wypożyczyć, a jeśli nic nie złowimy- jest restauracja serwująca ryby. Jest też plac zabaw dla maluchów, które znudzą się łowieniem (bardzo jestem wdzięczna za ten pomysł właścicielom tego terenu).   
     Okazało się, że łowienie ryb może być bardzo dobrym pomysłem na spędzanie czasu z dziećmi. Pstrągi łowi się "dynamicznie" (mam nadzieję, że nie przeczytają tego "prawdziwi" wędkarze), trzeba cały czas coś z tą wędką robić i być uważnym. Teren jest przepiękny, więc można też pospacerować, nakarmić kaczki, pobawić się. Wszyscy zaczęliśmy bardziej interesować się gatunkami ryb                  i przyrodą. Dla mnie to nowe doświadczenie, ale naprawdę urocze. Coś co wydawało się zupełnie nie dla nas, okazało się fascynującą zabawą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz